Podróż na stały ląd ciągnęła
mi się strasznie i chciałem coś rozjebać. Moja żona nadal była
nieprzytomna i to mnie wkurwiało najbardziej. Co chwile spoglądałem
na jej bezwładne ciało leżało na kanapie łódki. Kiedy tylko
zawitaliśmy do portu szybko wyskoczyłem z łodzi zacumowałem łódź
po chwili podszedł do nas mój osobisty pilot wziął nasze bagaże
a ja delikatnie jakby była z porcelany podniosłem moją
nieprzytomną żonę. Wiedząc, że nikt nasz nie obserwuje pokonałem
drogę z łodzi do samochodu. Szybko otworzyłem tylne drzwi auta i
delikatnie ułożyłem Bellę na tylnej kanapie a sam z prędkością
światła zasiadłem za kierownicą i z piskiem opon ruszyłem w
kierunku lotniska. Najprawdopodobniej złamałem wszystkie przepisy
ale aktualnie miałem na to WYJEBANE. Zatrzymałem auto na płycie
lotniska i wyciągnąłem żonę z auta aby zanieść ja do samolotu.
Bałem się jej dotykać z obawy ze jej kruche ciałko za chwilę się
rozpadnie.
Kiedy wszystko było gotowe
ruszyliśmy po pasie startowym aby wzbić się w powietrze.
- Bello kochanie słyszysz mnie??- wyszeptałem bezradnie i delikatnie dotknąłem jej bladej dłoni. - Kochanie jeżeli mnie słyszysz proszę daj mi jakiś znak – błagałem żałośnie. Bella jakby mnie usłyszała bardzo delikatnie ścisnęła moją dłoń. Na ten niewielki gest ucieszyłem się jak pojebany – Tak się cieszę, że mnie słyszysz. Skarbie zrobię wszystko aby dowiedzieć się co Ci jest i Ci pomóc. - powiedziałem i dalej bawiłem się jej kruchymi palcami co jakiś czas obracając złoty zdobiony krążek na jej palcu. Ślubna obrączka. Nadal nie mogłem uwierzyć jakim cudem ta cudowna istota, ten aniołek zgodził się poślubić takiego potwora jakim jestem. Może i nie posiadam duszy ale oddam co tylko mam aby ona wyzdrowiała cokolwiek jej jest.
Po niespełna 8 godzinach
wylądowaliśmy na lotnisku i Seattle. Pilot oczywiście wyniósł
nasze bagaże a ja dźwignąłem Bellę na ręce i zaniosłem do
mojego kochanego Audi.
Po godzinie jazdy parkowałem auto
pod domem rodziców/teściów. Bo jakby nie patrzeć byli moimi
teściami a zarazem rodzicami. Kopniakiem otworzyłem frontowe drzwi
i wparowałem niczym burza do salonu gdzie siedziała nasza cała
rodzina. Esme zmartwiona o swoje najmłodsze dziecko, Alice
zirytowana brakiem jakichkolwiek wizji, Rosalie huj wie dlaczego (
chociaż nie chciała tego mówić głośno kochała Bellę ), Emmett
z braku bezsilności, Jaspera przytłaczały emocje panujące w
pomieszczeniu i Carlisle, który starał się odkryć zagadkę
śpiączki mojej ukochanej
- Edwardzie jak dobrze, że już jesteście – powiedziała smutna Esme i podeszła do nas i delikatnie pogładziła moją ukochaną po twarzy
- Edwardzie zanieś Bellę do mojego gabinetu – powiedział Carlisle z pełnym profesjonalizmem. Zrobiłem jak kazał i po chwili kładłem moją ukochaną na miękkim łóżku kolo, którego stało pełno dziwacznych przyrządów. Stałem tam i patrzyłem jak ojczym/teściu krąży wokoło Belli i coś mruczy pod nosem tak niezrozumiale, ze nawet ja wampir nie byłem w stanie tego zrozumieć. Nie wiem ile tak tkwiłem jak jebany kołek ale z moich rozmyślań wyrwał mnie głos Carlisle'a – Edwardzie idź na dół do reszty mi tu trochę zejdzie. Jak tylko będę coś wiedział powiadomię was – powiedział łagodnie. Zastosowałem się do jego zaleceń i posłusznie zszedłem na dół .Na dole od razu podleciała do mnie Alice.
- Co z moją małą siostrzyczką? - zapytała płaczliwie
- Nie wiem Ali – powiedziałem bezradny i ukryłem twarz w dłoniach.
- Wszystko będzie dobrze Edwardzie. Musisz być dobrej myśli – próbowała mnie pocieszyć Esme. Uniosłem na nią zbolałą twarz i delikatnie się uśmiechnąłem.
Po półtorej godziny zszedł do
nas Carlisle z nieciekawą miną
- Co z Bellą!! - krzyknęliśmy wszyscy naraz. Carlisle spojrzał na mnie z wyrazem bólu i powiedział
- Edwardzie nie mam zbyt dobrych wieści – powiedział i podszedł bliżej
- Co jej jest?? - zapytałem z trwogą w głosie
- Tego dokładnie nie wiem ale jedno jest pewne. Nie obudzi się już nigdy – powiedział. Na jego słowa zawyłem niczym zranione zwierze i wybiegłem na zewnątrz. Chciałem być sam. Jak to nigdy się nie obudzi?? Przecież dopiero zaczęliśmy być szczęśliwi i zaczęliśmy sobie układać życie.